Życie piechura
- to: świt z melodią „Kiedy ranne wstają zorze” wygrywaną na kościelnych dzwonach, gdzieś w odległej wiosce;
- to: kilometry liczone w godzinach, a godziny liczone w kilometrach. Matematyka jest nieubłagana. Jakkolwiek bym nie dodawał i odejmował, czasu i odległości nie da się oszukać;
- to: komin na szyje zakładany bo zimno, po to by natychmiast go zdjąć bo za gorąco;
- to: warczący pies wielkości doga argentyńskiego stojący Ci na drodze, z którym musisz konwersować przez pół godziny aby móc iść dalej. Te kilka chwil, kiedy obwąchiwał mnie z bliska… – bezcenne! Po czym siknął na pobliskie drzewo i towarzyszył mi przez najbliższe półtora kilometra;
- to: jabłko zerwane z drzewa przy szlaku;
- to: rozlany sok pomidorowy w plecaku – masakra!
- to: pokrzykująca sowa nad głową podczas zasypiania;
To wreszcie dramat ciepłego śpiwora, który musisz opuścić w środku nocy, wzywany przez ludzką naturę …
Natomiast życie rodziców Marysi
- to: walka z czasem;
- to: walka o własne dziecko;
- to: ciągły strach i niepokój.
Pomóżmy im! Ja sobie dam radę …